Jednym z celów tegorocznego „Maju nad Wilią" była promocja młodych twórców z Wileńszczyzny i wciągniecie ich do dyskusji. Czy to się udało?
To jest zagadnienie niedoceniane tutaj u nas, ponieważ jak robimy film czy wywiad z młodymi ludźmi z Wileńszczyzny, to robimy go w poczuciu, że chcemy im lepiej zrobić. Później, w produkcie końcowym, wycinamy więc wszelkie potknięcia i stwarzamy obraz nieco idealny, taki
cukierkowaty.Ugruntowując tym samym stereotyp, że polska młodzież na Litwie jest patriotyczna, dobrze ucząca się, dobrze znająca historię swego miasta i Polski. Wygląda tak, że pod każdym względem jest idealna i ma tylko pewne problemy natury politycznej, które są zresztą podsuwane przez polityków. Kiedyś zaczęliśmy penetrować tę sytuację robiąc między innymi film o młodych Polakach (Pokolenie PLT w reżyserii Agaty Lewandowski - PL DELFI). W trakcie przeprowadziłem coś w rodzaju mini sondażu. Proszę uwierzyć rozmawiałem z wieloma ludźmi i okazuje się, że ta prawda o młodzieży polskiej, o której czytamy w mediach, mija się z celem.Młodzież chce być po prostu normalna. Oni są nie do końca takimi, jak ich przedstawiają. Mają pewne luki i w znajomości historii miasta i Polski. W zasadzie są bliżsi tej normalności niewylizanej czy niecukierkowatej.
Właściwie od samego początku polskiego odrodzenia narodowego na Litwie działacze miejscowi i polonijni kładli nacisk na historię. Historia natomiast jest bardzo specjalistyczną dziedziną i interesuje raczej wąską grupę odbiorców. Czy to nie rzutuje na dzisiejszą postawę tych młodych ludzi?
Tak.Tylko może chodzi nie o nacisk na historię. Bo to w sumie jest dobre i potrzebne. Natomiast przeholowaliśmy w rozumieniu polskości.Wielu ludzi ze starszego pokolenia, czyli i mojego, myśli, że polskość polega tylko na folklorze, obchodzeniu jakichś świąt.Wszystko to prawda, popieram to i uczestniczę w tym. Mówiąc jednako muzyce to polskością już nie jest metal, mocny jazz czy poezja nierymowana. Tutaj u nas była lansowana poezja regionalna. Takie wzorce bardzo
staroświeckie.Wzorowano się na Konopnickiej, ale Konopnicka w swoim czasie była bardzo postępową poetką. Czasy się jednak zmieniły. Trzeba się na to opierać, bo to jest fundament, ale nie można stawiać jako wzorce. Jako wzorzec nie można stawiać nawet Mickiewicza czy Miłosza. Być
może w nas zabrakło takiego przekonania, aby dać młodzieży wolną rękę. Aby na tym polskim fundamencie odetchnęli trochę i nabrali się luzu. I powiedzieli: „Ok, będę pisał o przyrodzie, o miłości i będę równie patriotyczny jak inni".
A czy nie jest tak, że Pan również przyczynił się do tej sytuacji.Pan twierdzi, że nie warto wzorować się na klasykach. A jednak w tym roku podczas „Maju nad Wilii" ogłoszono konkurs o Powstaniu Styczniowym. W ubiegłych latach imprezy były powiązane czy to z Jasienicą, czy Mackiewiczami, czy innymi klasykami...
Z pewnością tak. Trudno jednak nie patrzeć w kalendarz i nie zauważać co się dzieje. Jest nawet pewien obowiązek, aby te daty uczcić. Dla mnie to jest kwestia interpretacji. Trudno oczekiwać od młodzieży, aby wszystko rzuciła i zaczęła studiować Powstanie Styczniowe, kiedy nawet
bliższe powstania nie zostały w pamięci. Myślę jednak, że ogłoszenia tego konkursu nie należy odczytywać zbyt dosłownie. Powstanie Styczniowe jest tylko odskocznią, żebyśmy się zastanowiliśmy,czym dzisiaj są takie postawy, czy taki zryw - niekoniecznie wojenny- byłby możliwy? Czym dzisiaj jest niemodne słowo „patriotyzm”?Bo dzisiaj w pewnych środowiskach to słowo wymawia się ze wstydem.A czym jest ojczyzna, mała ojczyzna czy emigracja? Mi chodzi o takie pojęcia.
A czy nie ma zaniechania również wśród młodszego pokolenia? Czy Pan nie od czuwa pewnej pasywności ludzi młodych?
Oczywiście jest ogólna światowa tendencja, że wiedza zmieniła swoją postać i stała się taką globalną, a przez to powierzchowną. Natomiast nie myślę, że to jest dużym zagrożeniem. Sądzę, że będzie jeszcze większa polaryzacja społeczeństwa. Będzie więcej ludzi powierzchownych, a elita będzie takim zamkniętym środowiskiem dla wybranych. Tak jak już stało się w Niemczech, we Francji czy w Anglii. Byłem na takich wieczorach, które są tam rzadkością, ale na te wieczory przychodziła naprawdę elita. I te dyskusje były dyskusjami zamkniętego grona. I tu zaczyna się rola nas i mediów,aby oni o tym napisali tak, aby młodzież chciała do tej elity dążyć. Tymczasem wzorcem dla mediów, nie mówię tu o polonijnych, są tanie i kiepskie filmy oraz seriale. To jest postawa bardzo straszna, bo się wychowuje pokolenie konsumentów. I bardzo dobre filmy, książki czy muzyka toną w tej powierzchowności.
A czy taka elitarność nie będzie zagrożeniem dla polskości na Litwie?
Będzie,ale jest to sprawa nieunikniona. To się dzieje czy stało się już w Ameryce. Weźmiemy chociażby Miłosza. Nie był poetą polonijnym.Jego sztuka nie oscylowała przy domach polskich czy innych placówkach w których zbierali się różni ludzie, ale przede wszystkim ci którzy wyjechali za chlebem. To są ludzie ciężko pracujący i być może nie potrzebują takiej sztuki. Takie trendy można zobaczyć na Litwie. Polacy na Litwie zatracają status autochtonicznego pochodzenia i stają się z własnej woli Polonią.
To znaczy?
W tym sensie, że zaczynają działać takie mechanizmy, które są winnych warunkach słuszne. Na przykład jeśli się mieszka w obcym kraju, to wszyscy gromadzą się obok siebie. Jest wódz. Polak wie co robić i na kogo głosować. Robiąc właśnie wspomniany film - w którym poszły wypowiedzi bez poprawek, jak ktoś powiedział „pulaki" to tak i poszło, a w innych wypadkach to byłoby wycięte - ktoś mi powiedział, że są ludzie, którzy oddają dzieci do litewskich szkół, bo tam mogą lepiej nauczyć się polskiego. Tam będą mieli dystans. Bo w wielu polskich szkołach mówi się źle i wiadomości bardzo często są płytkie. Nie oceniam tej sytuacji, ale takie wypadki się zdarzają. Takie
wypadki będą coraz częstsze. Bo w szkole publicznej nikt nie będzie kruszył kopie i zostawał po lekcjach, aby uczyć dzieci historii.Dalszym przykładem są nasi twórcy. Ja i moja koleżanka należymy do Związku Pisarzy Litwy (Do Związku Pisarzy Litwy obok Romualda Mieczkowskiego należą także Aleksander Sokołowski i Alicja Rybałko - PL DELFI), a nie do polskiego związku.
Dlaczego?
Dlatego,że problemem Polonii jest to, że wszystkie plony wrzuca się do jednego kosza. I pan X, pani Y i pan, który napisał wierszyk w niedzielę na imieniny czy pani, która pisze uporczywie wiersze i wytworzyła jakąś przestrzeń wobec siebie, i pan profesor mający osiągnięcia oraz wybitny tłumacz - są traktowani jednakowo. Albo ci lepiej wykształceni nawet gorzej, bo piszą niezrozumiałe rzeczy i, nie daj Boże, może nawet nie piszą patriotycznych utworów.
Czy więc Polonia to jest zatracie własnej osobowości na rzecz zbiorowości?
Jeśli weźmiemy termin Polonia bardzo umownie - to tak. Kiedy w kraju zamieszkania jest się członkiem ogólnego związku pisarzy to jest to wielki zaszczyt. Natomiast Polonia, aby dodać sobie na pewnym etapie prestiżu czy optymizmu powołuje swój związek naukowców w jakimś kraju. I nie ważne, że jest mało profesorów. I tak w tym kierunku poszło. W tym temacie miałem bardzo dobre lekcje. O tuż mówił mi Czesław Miłosz, a później powiedział to samo Giedroyć, w kontekście wydawanego przeze mnie pisma „Znad Wilii",żeby nas Polaków szanowali na Litwie czy w Rosji to musimy być konkurencyjni i dobrzy, a nawet lepsi. Kiedy będziemy mieli prawdziwych naukowców, malarzy, artystów, a takie przykłady są,to do nas będą odnosili się po partnersku. Kiedy chciałem zamykać„Znad Wilii", jako tygodnik, to świętej pamięci Jerzy Giedroyć powiedział mi: „Niech Pan tego nie robi. Niech Pan nie idzie w kierunku popularnym, ale w takim, w którym docenią Pana Litwini i inni". Trudno mi oceniać to co robię, ale na pamiątkę tej rozmowy zachowałem dla czytelników format „Kultury". Polonia i wszystkie związki są potrzebne, ale to są różne ogniwa. Jak pojawi się nasz jakiś polski talent, to nauczyciel czy guru powinien zapytać go, w jakiej lidze chce grać. Dlatego, że ta liga „polskich domów" na całym świecie nie wszystkich zadowala.
Czy jednak młody człowiek, który będzie chciał zagrać w wyższej lidze nie zatraci swojej tożsamości?
Myślę, że nie. Ten kto zatraci - ten się odsieje, a mocny pozostanie.
Obecnie dużo dyskutuje się o wileńskości. Czym dla Pana jest wileńskość?
Krótko ujmując wileńskość dla mnie byłaby rodzajem uniwersalizmu, który łagodzi obyczaje między Polakami i Litwinami. Kiedyś nie było pojęcia obywatel kraju, tylko obywatel miasta. To jest bardzo piękne. Wileńskość dla mnie jest też rodzajem regionalizmu. Sam podobno jestem bardzo wileński. Nie umiem wymyślać, więc to co piszę, jest oparte na faktach naszej ziemi. Bohaterzy mają nawet własne imiona. Nie jest to literatura dokumentalna, ale właśnie regionalna. Takich nurtów było sporo w polskiej literaturze i dużo wybitnych twórców miało takie etapy w swym dorobku. Z drugiej strony naszym twórcom, potencjalnym gwiazdom, brakuje otwarcia się na świat. Chce się powiedzieć: „Kochani, życie nie toczy się tylko w Wilnie, miłość jest nie tylko w Wilnie, jestem obywatelem świata". Nie nawołuje nikogo do kosmopolityzmu, ale widzę tona własnej skórze, że czasami ta wileńskość zamyka formułę i redukuje nas do pewnego segmentu. A sztuka jest lepsza, kiedy jest uniwersalna. Więc kiedy przejrzymy się tym, którzy zrobili kariery, to byli uniwersalni.
Istnieje w polskiej tradycji podział na „kresowiaków" i „koroniarzy". Jak Pana zdaniem te podziały trzeba przełamywać i ścierać granice czy odwrotnie być może warto pielęgnować swoją odrębność?
To jest kwestia proporcji. Będąc młodym człowiekiem chciałem mówić poprawnie po polsku. Tak bardzo pedantycznie. Z drugiej strony jest pogląd, który popiera na przykład Tadeusz Konwicki, który mówi,że nie trzeba tego sztucznie się wypierać, bo to jest zaletą.Konwicki powiedział tak: „Panie Romku, twórcy wymyślają legendy, pochodzenie, aby dodać image'u sobie. To dobrze, że my nie musimy nic dodawać, bo pochodzimy z Wilna".
A jaki jest Pana stosunek do gwary wileńskiej?
Uważam,że dzisiaj już gwary nie ma. Gwarą mówiła moja babcia. Być może jeszcze ktoś mówi gwarą po wioskach.
To jak nazwać ten język, którym posługują się miejscowi Polacy na co dzień?
Nazwałbym to slangiem.
Ale dla Pana jest to negatywne czy pozytywne zjawisko?
Język- to żywy organizm. Takie mieliśmy uwarunkowania i tak to jest.Nawet były próby twórczego opracowania tego slangu (powieść "Robczik" Bartka Połońskiego – PL DELFI), ale być możenie starczyło twórcy warsztatu. Coś można na tym budować, tylko ten slang oddala się od wileńskości. Dzieje się tak być może dlatego, że ludzie miejscowi zbyt dużo uwagi poświęcają kulturze rosyjskiej. I zwłaszcza tej masowej. Też lubię czas od czasu zobaczyć rosyjski film czy posłuchać rosyjskiej muzyki. Bo jest tak, że litewska telewizja jest słaba, trudna do oglądania.Polskiej zaś nie ma i to jest nieporozumienie. Bo gdyby była to być może ten slang zostałby wyśrodkowany. I w ten sposób dochodzi do mentalnej rusyfikacji.
Były jednak próby eksportowania tzw. polskiej sztuki niższej na Litwę.... Być może problem tkwi w czymś innym. Józef Mackiewicz pisał, że prosty lud na Wileńszczyźnie zawsze był w dużym stopniu prorosyjski. Tak było podczas pierwszej wojny światowej, kiedy strefy wyższe były proniemieckie, a warstwy niższe - prorosyjskie. Po II wojnie światowej inteligencja wyjechała, a pozostała w dużym stopniu ludność wiejska...
Niewątpliwe jest to jeden z argumentów. Ten pejzaż przedwojenny był inny. W wielu domach rozmawiano po prostemu czy po białorusku. I dla nich język rosyjski był językiem bliższym niż język polski. Czymś ważnym jest to, że język rosyjski jest językiem słowiańskim.Dlatego Polacy z Wileńszczyzny są podatni na niego. Czasami dochodzi do rzeczy dziwnych, że film o realiach rosyjskich jest bardziej zrozumiały, niż o realiach polskich. Poszedłbym jednak tropem Jana Miodka, który powiedział, że język jest czymś żywym.Nie warto zbytnio ingerować. Warto pokierować tylko wtedy, kiedy się zatraca proporcje.
Teraz trochę z innej beczki. Poetów polskich na Litwie mamy sporo, a dlaczego nie ma prozaików?
To jest bardzo proste. Wszyscy lub prawie wszyscy, którzy piszą, robią to po swojej pracy zasadniczej, na kolanie. Forma pisania wierszy jest po prostu szybsza. Łatwiej schować wiersze do szuflady.
Ale Franz Kafka pisał do szuflady prozę…
Tak,takie przykłady też znajdziemy. Jednak w tamtych czasach nie było za dużo widoków na wydanie książki. Poza tym książka zajmuje dużo czasu. Mam na swoim koncie książkę prozy, ale faktycznie nie doczekaliśmy się tutaj normalnej książki prozatorskiej. Chodzi mi o literaturę piękną, bo książki wspomnieniowe były, na przykład Jurek Surwiłło wydawał.
Jednak jeśli przejrzymy się wspomnieniom,to też były raczej takie bardzo skrótowe, powierzchowne...
Tak.Trudno mi powiedzieć dlaczego. Może brakowało warsztatu, jeśli chodzi o prozę? Z drugiej strony można zadać to same pytanie:dlaczego powstała poezja? Być może dlatego, że poeta, mający żonę i dzieci, może napisać wiersz, gdzieś w autobusie? Zresztą zawsze to mówię młodym twórcom z Wilna: jak będziecie mieli dobry warsztat polski, to będziecie pisali co chcieli. W wierszu liczy się pomysł. Natomiast proza potrzebuje czasu…