Przypomnijmy: Hugo Chávez, pułkownik spadochroniarzy, autor nieudanego zamachu stanu z 1992 r., lewicowy prezydent Wenezueli od 1998 r., przyjaciel Fidela Castro i lider południowoamerykańskiego socjalizmu i antyamerykanizmu, zmarł 5 marca tego roku w wieku 59 lat na skutek choroby nowotworowej. Jego następcą został wieloletni współpracownik, minister spraw zagranicznych. Śmierć popularnego comandante, uwielbianego zwłaszcza w niższych kręgach społecznych, musiała być dla wielu jego zwolenników szokiem. Jego następcy pragną przypominać o wielkim ich zdaniem przywódcy.
Jedną z najważniejszych jest tu oczywiście Simón Bolívar, przywódca południowoamerykańskich walk narodowowyzwoleńczych z początków XIX w. W Wenezueli, skąd pochodził, jest bohaterem narodowym – jego imię noszą place w wielu miastach i miasteczkach, powszechne są też jego pomniki i popiersia, a narodowa waluta nosi nazwę boliwar. Szczególnie do postaci libertadora przywiązał się Chávez – od 1999 r. w oficjalnej nazwie republiki Wenezueli znalazł się przymiotnik „Boliwariańska”, odmieniany dodatkowo przy różnych okazjach w nazwach instytucji, organizacji politycznych czy też oficjalnej ideologii wyznawanej przez comandante – boliwaryzmu.
W spotkanej przez Cháveza grupie znajduje się jeszcze kilka innych osób związanych z dawniejszą historią Wenezueli. Widoczny jako pierwszy od prawej Indianin to Guaicaipuro, przywódca plemion zamieszkujących rejon dzisiejszego Caracas, który w połowie XVI w. dał się we znaki Hiszpanom – zmarły prezydent chętnie odwoływał się do niego jako symbolu historii rdzennej ludności południowoamerykańskiej. Czarnoskóry mężczyzna stojący jako czwarty od prawej to Pedro Camejo, znany jako „Pierwszy wśród Czarnych” – bohaterski kawalerzysta z armii Bolivara, poległy w 1821 r. w bitwie pod Carabobo. Jako drugi od lewej stoi natomiast Ezequiel Zamora, przywódca wenezuelskich liberałów z połowy XIX w., poległy w czasie wojny domowej (tzw. wojny federalnej), toczącej się w ramach walki z monopolem klas wyższych w państwie.
W „niebie”, do którego wstąpił zmarły prezydent, znalazły się też postacie będące symbolem lewicowości i związków ze zwykłymi mieszkańcami Ameryki Południowej. Mężczyzna w kapeluszu stojący jako drugi po prawej to Augusto César Sandino, nikaraguański rewolucjonista, przywódca powstania antyamerykańskiego z lat 1927–1933, patron lewicowej partii rządzącej krajem w latach 1979–1990 i od 2005, z której wywodzi się Daniel Ortega, polityczny przyjaciel Wenezueli. Obok niego znajduje się zaś Salvador Allende, socjalistyczny prezydent Chile, obalony w 1973 r. przez wojskowy zamach stanu pod wodzą Augusto Pinocheta. Z tyłu, za Pedrem Camejo, stoi jedna z dwóch kobiet – to Evita Peron, uwielbiana przez Latynosów aktorka, działaczka społeczno-polityczna i żona argentyńskiego dyktatora Juana Peróna. Nie sposób też nie zauważyć Ernesto Che Guevary, przedstawionego w klasycznym mundurze towarzysza broni Fidela i Raula Castro, symbolu komunistycznej partyzantki w Ameryce Południowej.
Ostatnie postacie to ubrany w czerwoną koszulę Ali Primera, zmarły w 1985 r. wenezuelski bard znany jako El Cantor del Pueblo, tworzący zaangażowane społeczno-politycznie utwory uznane przez rząd Cháveza za część narodowego dziedzictwa, oraz babka Komendanta Rosa Ines. To ona zaprasza zmarłego do dołączenia do tego wyjątkowego grona. Chávez z uśmiechem idzie w kierunku bohaterów, wcześniej po raz ostatni odwracając się i patrząc dłuższą chwilę obywatelom swojego państwa głęboko w oczy…
Bez wątpienia nie jest to przykład intelektualnej, wysublimowanej treści, do czynienia mamy raczej z prostą, grającą na emocjach propagandą. Opowieść ta odwołuje się do dobrze znanych schematów: wizji raju oraz wybrańca wstępującego do nieba i witanego przez świętych. Religiopodobność jest widoczna z daleka – wielu uzna ją za lekko karykaturalną próbę tworzenia nowego kultu jednostki na wzór Lenina.
Warto jednak spojrzeć na ten animowany filmik jako na jasną deklarację ideologiczną, w tym wypadku odwołującą się do historii. Wystarczy przyjrzeć się bliżej przedstawionym w nim postaciom, by zrozumieć całą myśl polityczną systemu, jakim był chavizm. Po pierwsze: widać tu całe grono narodowych bohaterów wenezuelskich: od indiańskiego wodza sprzed ponad czterech wieków, aż do ludowego pieśniarza zmarłego niecałe trzydzieści lat temu. Są to ci, którzy w XIX w. walczyli najpierw o niepodległość Wenezueli (Bolivar, Camejo), później zaś o jej przeobrażenie w „postępowym” duchu (Zamora). Oczywiście, centralną postacią będzie tu Simón Bolívar – Libertador, który łączy to, co wenezuelskie, z tym, co uniwersalnie południowoamerykańskie (zwłaszcza walkę z kolonializmem). Niezwykle ciekawe jest też to, że w gronie tym znalazła się aż dwójka bohaterów kolorowych (Indianin i były niewolnik), co jest jasnym ukłonem w stronę stanowiącej większość ludności Wenezueli ludności nie-białej.
Po drugie, skład rajskiego komitetu powitalnego wskazuje jasno na obracanie się w kręgu skojarzeń lewicowych. W grupie tej znaleźli się najważniejsi przedstawiciele XX-wiecznej „socjalistycznej legendy” latynoamerykańskiej, zarówno tej partyzanckiej, jak i pokojowej. Brakuje tu jedynie Fidela Castro, który jednak nadal żyje. Zestawienie tych dwóch grup pokazuje jasno, że zmarły comandante był tak samo lewicowcem, jak i Wenezuelczykiem (dres w barwach narodowych jest tu nieprzypadkowy).
Jakie wartości i nurty myślenia reprezentował więc zmarły przywódca „rewolucji boliwariańskiej”? Na przykładzie wyemitowanego w ViVe filmiku można wskazać kilka spośród nich. Ważna jest tu bez wątpienia ludowość – zdecydowana większość bohaterów „spotkania w raju” to bohaterowie „zwykłych ludzi”, realizujący ich postulaty. Jednocześnie wielu z nich to silne jednostki, przywódcy dążący jasno do celu. Widać w nich też typową latynoamerykańskość – są swojscy nie tylko dla Wenezuelczyków, ale także dla innych mieszkańców kontynentu. To ważne zwłaszcza w kontekście innej cechy wspólnej, czyli przeciwstawienia się obcym wpływom w Ameryce Południowej. Tak ja Bolivar walczył z Hiszpanami, tak Sandino czy Che Guevara sprzeciwiali się ekspansji amerykańskiej. Po części wszyscy oni stają się więc również symbolami niezwykle popularnego w ostatnim czasie w Ameryce Łacińskiej sprzeciwu wobec zależności od Stanów Zjednoczonych.
Hugo Chávez jest jednym z nich – kontynuował wszystko to, co najlepsze w życiorysach członków opisanej grupy, dlatego właśnie przyjmują go do swego grona. W jasny sposób dano odbiorcom do zrozumienia, że zmarły 5 marca prezydent wprost przechodzi do historii, wchodząc do panteonu „wielkich” nie tylko dziejów Wenezueli, ale i całej Ameryki Południowej. Jednocześnie ostatnie spojrzenie Komendanta w tył, na swoich współobywateli, pokazuje, że człowiek, który rządził krajem przez 15 lat, wciąż jest duchem razem ze swoimi rodakami. Film przekonuje w rezultacie o tym, co najbardziej istotne z punktu widzenia dnia dzisiejszego – że warto zaufać ludziom, którzy z Chávezem współpracowali, bo idą oni po linii, którą on, nawiązując do wielkich, sam wyznaczył.
Tomasz Leszkowicz:Doktorant w Instytucie Historii im. Tadeusza Manteuffla Polskiej Akademii Nauk. Absolwent Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego, student Instytutu Dziennikarstwa tej samej uczelni. Były członek Zarządu Studenckiego Koła Naukowego Historyków UW. Specjalizuje się w historii dwudziestego wieku (ze szczególnym uwzględnieniem PRL), interesują go też dzieje Niemiec i historia wojskowości. Z uwagą śledzi zagadnienia związane z pamięcią i tzw. polityką historyczną (dawniej i dziś). Członek redakcji merytorycznej „Histmaga” od października 2006 roku. Opiekun przeglądu imprez historycznych. Publikował także w „Mówią Wieki”, „Tece Historyka” oraz „Niepodległości i Pamięci”. Stały współpracownik tygodnika polonijnego „Monitor” z Chicago. Oprócz historii pasjonuje go rock i poezja śpiewana, jest miłośnikiem kabaretów oraz książek Ryszarda Kapuścińskiego i Hansa Helmuta Kirsta.
Wolna licencja – ten materiał został opublikowany na licencjiCreative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0 Polska.
Pierwotnie artyku pojawi się tu.