Jakie są pana refleksje po rajdzie, praktycznie na świeżo?
Sebastian Rozwadowski: Spełniły się moje dwa marzenia ostatnich lat. Pierwszym było wystartowanie w Dakarze, a drugim – ukończenie.
W 2013 roku woził pan dziennikarzy na rajdzie. Jaka różnica między wożeniem dziennikarzy a bezpośrednim udziałem w rajdzie?
S.B.: Kolosalna różnica, zupełnie inne zadania, zupełnie inne obowiązki, aczkolwiek muszę powiedzieć, że dużo dał mi Dakar z dziennikarzami. Mogłem dokładnie, od środka, zobaczyć z czym się zmagają zawodnicy, jakie muszą przejść procedury, jak wygląda trasa. Było to przygotowanie praktyczne i to procentowało. Pojechałem na ten Dakar z dużą ilością informacji, wiedziałem co się będzie działo, jak wygląda odbiór administracyjny, jak wygląda start, jak wygląda meta, jak wygląda cały tryb rajdowy, jak zawodnicy żyją, jak funkcjonują, gdzie się żywią, gdzie biorą prysznic. To są ważne rzeczy, których nie musiałem się obawiać.
Co było najtrudniejsze, najcięższe?
S.B.: Najcięższe były chwile, kiedy mieliśmy pewne problemy: czy techniczne, czy kiedy drugiego dnia skończyliśmy na dachu przez krowę, która się pojawiła na drodze. To były takie chwile, które wprowadzały niepokój – czy nam się uda ukończyć Dakar – z drugiej strony pokazywały, że, jeśli bardzo tego chcemy, to wszystko jest możliwe, nawet po dużych przygodach, po dużych problemach technicznych, po dużych stratach czasowych, warto jest kontynuować, warto jest walczyć, bo ta meta jest bardzo ważna.
Czy powtórzyłby pan, gdyby przed miesiącem wiedział co czeka?
S.B.: Absolutnie, bez 1 proc. zawahania.
Czy odczuwało się wsparcie duchowe od hospicjum w Wilnie?
S.B.: Przed wyjazdem siostra Michaela twierdziła, że bardzo nam dziękuje za to, że bardzo pomagamy. Natomiast ze swojej strony przed wyjazdem powiedziałem, że to my bardziej skorzystamy dużo bardziej ze wsparcia Hospicjum niż Hospicjum z naszego, gdyż będziemy absolutnie pochłonięci rajdem, a oni będą się za nas modlić i wspierać, co dało się czuć. Sms'y, które nam wysyłała siostra Michaela, różaniec, który dostaliśmy od niej, święte obrazki w samochodzie, to w trudnych chwilach nam pomagało.
Benediktas Vanagas: W ogóle sprawy duchowe są życiu bardzo ważne. Zwróciliśmy uwagę na to, że trzeba pomagać. W Hospicjum pracuje wiele osób, którzy pełnią ważną misję, nie zawsze za wynagrodzenie, ale to tylko zwiększa ich wytrzymałość.
Jak reagowano na Pogoń i Orła razem?
S.B.: To jest genialny projekt. Możemy przez sport pokazać, w najtrudniejszym rajdzie na świecie, że nasze narody, tak jak kiedyś, potrafią ze sobą współpracować, potrafią współpracować bardzo dobrze, potrafią wspierać się w tych najtrudniejszych chwilach i walczyć o przetrwanie. Te nasze symbole i Pogoń, i Orzeł były bardzo dobrze odbierane przez polskie media i przez polskich zawodników. Wzbudziły duże zainteresowanie i duży szacunek.
B.V: Odczuliśmy wiele ciepła ze strony polskich zawodników. Zrozumieli oni, że razem jesteśmy silniejsi i od tego nasze stosunki tylko się wzmacniają.
Dakar się skończył, Dakar się zaczyna, powiedział Benediktas. Czy już są plany na przyszły rok?
S.B: Zrobimy wszystko, żeby wystartować razem. Na mecie powiedziałem, że jestem tak zadowolony tym Dakarem, że mógłbym jechać już jutro. Nie jest tak, że jestem zmęczony, że muszę na chwilę o tym zapomnieć, muszę się przespać, odpocząć przemyśleć i dopiero wtedy podjąć decyzję. Nie. Jestem gotowy jechać jutro, jedyne co mnie powstrzymuje, to moja rodzina, za którą się stęskniłem.
Jak się jechało z Sebastianem?
B.V: Jestem szczęśliwy, że rozpoczęliśmy współpracę. Ten rok odbieramy, jako rok inwestycji. Zrozumieliśmy, że musimy zrobić drobny kroczek do tyłu, aby Sebastian zdobył doświadczenie na Dakarze. Jest on naprawdę zawodowym pilotem. Po rajdzie mogę śmiało stwierdzić, że wybór był trafny. Czeka nas wiele wyzwań, ale naprawdę ciekawa przyszłość.